jakkolwiek patetycznie wygląda tytuł, chodzi oczywiście o grupę Sigur Rós. jej frontman o - co tu dużo mówić - nietuzinkowym głosie obchodzi dziś urodziny. jeśli mogłabym życzyć Jónsiemu czegokolwiek, to na pewno tej samej (albo jeszcze większej) ilości emocji, co dotychczas. bez nich nie ma człowieka, a bez tego konkretnie człowieka, nie byłoby całego dorobku Sigur Rós.
do ich muzyki żywię szczególny sentyment. to mniej więcej rok 2008. oglądam film Heima. synteza obrazów i dźwięków powoduje, że nie potrafię (oraz - pomimo obecności większej ilości osób wokół mnie - wcale nie chcę) powstrzymać łez. czuję, że coś we mnie pęka, że następuje jakiś istotny moment, że nie zapomnę nigdy ani Islandii z tych obrazów ani muzyki Sigur Rós.
potwierdzeniem tego wszystkiego może być fakt, że Sigur Rós towarzyszy mi po dziś dzień ciągle tak samo ruszając i wzruszając. a Islandia to dla mnie coś magicznego. coś, czego częścią pragnę stać się kiedyś chociaż na krótki czas.
więcej nie napiszę, bo chodzi tu o coś zupełnie innego...
Mamy wspólnych ulubieńców Zosia, jak napisałaś o róży, to wiadomo od razu że o Sigur Ros chodzi...dlatego wstąpiłam na tą magiczną chwilę do Ciebie...dziękuję :)
OdpowiedzUsuń