wtorek, 25 czerwca 2013

Toma Odella "długa droga..." na szczyt



"long way down" to płyta potrzebna każdemu, tak jak potrzebne jest szczęście. fortepianowe akordy nie brzmiały tak dobrze w britpopowych aranżacjach od czasów pierwszego albumu Keane. folk miesza się z bluesem, a występujące tu i ówdzie chórki dodają krążkowi duchowości w stylu Mumford & Sons. każdy tekst może złamać serce, każdy może za nie chwycić. a autor?  za zuchwały na ckliwe ballady w stylu Jamesa Morrisona, za grzeczny na bluesowe hymny Boba Dylana.

gdyby Tom Waits (broń boże) odszedł z tego świata i jakimś cudem stał się aniołem to nazywałby się Tom Odell.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz