"ocean death" to wydanie, którego mroczny (a lirycznie nawet smutny) charakter zderza się z radosnymi melodiami. ten paradoks sprawia, że ciężko być w stu procentach pewnym właściwego odbioru EPki. z bathsem mam tak zresztą nie pierwszy raz. i tak jak na obydwu swoich albumach, tak i tu will przypomina słuchaczowi jak dobrym jest instrumentalistą i z jaką subtelnością wplata elektronikę między żywe instrumenty i swój wokal stanowiący melodię większości kawałków.
moim stanowczym faworytem jest tytułowe "ocean death" i głównie dla niego zapętlam EPkę. ten utwór to kokon, z którego w ciągu pięciu minut wyplątuje i wydostaje się na światło dzienne wielobarwny motyl. to ponad pięć minut swoistej ceremonii zapoczątkowanej przez transowy rytm i rytualnie brzmiące pomruki. całość w połowie złamana jest kilkusekundowym szumem oceanu, by chwilę potem do samego końca trwania kawałka prowokować stopy słuchacza do podrygów i tanecznych podskoków. jestem na TAK i "ocean death" dopisuję do listy najlepszych tracków 2014 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz