pewnie się powtórzę, ale... w polsce muzycznie dobrze się dzieje. a kolejnym potwierdzeniem dobrej kondycji naszej sceny jest the dumplings i ich debiutancki album. nie będę kłamać - mój pierwszy kontakt z ich muzyką kilka miesięcy temu nie wywołał we mnie nic ponad "ok, fajnie". dlatego właśnie do ich debiutanckiego wydania podchodziłam dość ostrożnie nie spodziewając się fajerwerków. a rzeczywistość? rzeczywistość mnie zaskoczyła. justyna i kuba mnie zaskoczyli. talentem, pewnością siebie, dojrzałością (zarówno muzyczną jak i liryczną). fajerwerki zatem są.
"no bad days" będąc płytą niezwykle różnorodną pozostaje paradoksalnie bardzo spójna. nie ma kawałka, który by nudził i prowokował do przejścia dalej. wszystkie są dobre, wszystkie zaskakują i wciągają w każdą ze swoich warstw.
producentem albumu jest bartek szczęsny, obok czego nie można przejść obojętnie. zatem niskie ukłony w jego stronę, ale przede wszystkim w stronę the dumplings.
a wiecie co jest w tej dwójce najlepsze? najlepsze jest to, że pomimo tego, że dużo już osiągnęli, to justyna i kuba jeszcze wszystko mają przed sobą.